Zimny maj, zimny kraj śpiewała kiedyś Kora z Maanamem, no jak ulał pasuje do tego co wciąż za naszymi oknami. Jednak kiedy wywołalismy wczoraj temat miłosny, to uuu na naszym FB zrobiło się nieco
Official Video for Royal Lamba, First track of the Sounds From the Throne Room.Listen to Sounds from the throne room: https://korraobidi.lnk.to/SFTTRFOLLOW K
Tłumaczenia w kontekście hasła "w wieku 18 lat śpiewała" z polskiego na angielski od Reverso Context: Aktorka i wokalistka. Już w wieku 18 lat śpiewała u boku solistów z La Scali; przez wiele lat była główną gwiazdą Teatru Sabat.
Tłumaczenia w kontekście hasła "śpiewała w twoim chórku" z polskiego na angielski od Reverso Context: Nie będę śpiewała w twoim chórku na przyjęciu.
Oglądaj Kora - przyszłam na świat po to na żywo w telewizji i internecie online na kanale TVN HD 22:00 24.06.2023 Kora - przyszłam na świat po to
Vay Tiền Nhanh Ggads. Kończy się właśnie miesiąc, w którym wiosna wybucha, tylko po to, aby mógł zacząć się miesiąc, w którym wiosna rozpościera swoje skrzydła i przykrywa nimi całą ziemią, a przynajmniej naszą półkulę. “Mamo, zima już nie wróci?” – pyta mój starszak, ubierając rano do przedszkola rękawiczki i czapkę. O ile maj nie będzie wyjątkowo zimny, jak śpiewała Kora, będzie piękny. Tym bardziej, że wracam w nim do mojej poetyckiej partyzantki, czyli akcji MAJ Z WIERSZEM, a także dokonałam delikatnej zmiany spojrzenia na bloga, co powinno dodatnio wpłynąć na jego treść. Teraz czas na podsumowanie tego, co mija, aby móc przywitać to, co przyjdzie 🙂 1. Olśniło mnie Nie jest to może olśnienie na skalę globalną, ale jednak – u mnie sporo pozmieniało, jeżeli chodzi o podejście i nastawienie do życia. Teraz obserwuję niemalże modę na udawanie się na psychoterapię i korzystanie z innych form pomocy psychologicznej. Uważam, że to dobrze, bo ten temat powinno się odczarowywać – sporo z nas wyszło z dzieciństwa dość potłuczonych i trzeba niesamowitej roboty, żeby nie dać się temu zdeterminować w dorosłym życiu. Tym bardziej, że wszystkie takie zaszłości wychodzą na jaw, gdy mamy swoje dzieci. Przez dłuższą chwilę również zastanawiałam się nad skorzystaniem z tej formy pomocy, ale względy pragmatyczno-finansowe przeważyły szalę na rzecz samopomocy. Wykonuję ogrom roboty, żeby poradzić sobie z samą sobą, ale chyba w końcu zaczyna mi to wychodzić. Doszłam już praktycznie do równowagi po przeżyciach szpitalnych, choć jeszcze została mi jedna moja pięta achillesowa – spychanie samej siebie na koniec kolejki. Paradoksalnie ja – która choćby tu wzywałam czytelniczki do dbania o siebie – zaniedbałam się w wielu aspektach. Przypomniało mi o tym moje warczenie na bliskich, które nie było spowodowane ich zachowaniem, ale tym, że patrząc na nich widziałam pseudoprzyczyny mojego zaniedbania, choć tak naprawdę przyczyna tkwi we mnie. Przypomniało mi też o tym blog Edyty Zając, a szczególnie artykuł o dbaniu o siebie i o tym, że kobiety powinny to sobie wpisywać w plan dnia – dosłownie w kalendarzu, bo jeżeli mają z czegoś zrezygnować, to niestety rezygnują właśnie z siebie. Dziewczyny, nie róbmy tego! Nawet 15-20 minut dziennie robi różnicę, dbajmy o siebie! 2. Napisałam dwa wpisy na bloga Znów – nie jest to może osiągnięcie na skalę światową, bo blogerska norma to dużo więcej, ale dla mnie to osiągnięcie ostatnio 🙂 Może Wam umknęły te wpisy – polecam, bo wydaje mi się, moim skromnym zdaniem, że są mocno na czasie. Jeden jest o uczciwości wobec siebie, a drugi o zmienianiu świata. Z obu wynika jeden wniosek – nie da się zmienić nic wokół nas, dopóki nie zmieni się siebie. Amen 🙂 3. Wzięłam się do roboty Steve Jobs powiedział: Twój czas jest ograniczony, a więc nie marnuj go na życie cudzym życiem. Nie daj się złapać w pułapkę przeżywania życia, będąc sterowanym przez innych. Nie pozwól, by zgiełk opinii innych zagłuszył twój wewnętrzny głos. I co najważniejsze, miej odwagę podążać za swoim sercem i intuicją. One jakimś cudem już wiedzą, kim tak naprawdę chcesz zostać. Wszystko inne ma wartość drugorzędną! W dzisiejszych czasach trudno o usłyszenie swojego głosu, bo zagłusza go szum medialny, dźwięki powiadomień o nowych wpisach na Instagramie i cały ten chaos realno-wirtualnego świata. W kwietniu – głównie w okresie świątecznym – wyłączyłam się z mediów społecznościowych i po raz kolejny odkryłam, ile wtedy jest czasu. Ile rzeczy można przemyśleć, książek przeczytać, puzzli z dziećmi poukładać. Całe morze czasu, a przede wszystkim uwagi! To o nią walczą dzieci, gdy są niesforne, tego chcą mężowie, gdy zaczynają marudzić i tego chcemy my, gdy warczymy na innych, bo nie doceniają naszej pracy. Wszyscy chcemy czyjejś uwagi, ale my dorośli zapominamy, że najpierw musimy dać ją sobie. Wyłączam więc telewizor, o wiele rzadziej i mniej uważnie wchodzę na Instagrama i Facebooka i myślę, że to się będzie pogłębiać. Nawet w tych mediach możliwa jest na szczęście sensowna interakcja, nawiązywanie kontaktów, które coś ze sobą niosą, a nie ograniczają się tylko do klikania “Lubię to”. Na takie relacje liczę, rezygnując z okołointernetowej bieżączki, która nie jest mi już po prostu potrzebna. Pracuję też efektywniej i maksymalnie wykorzystuję czas pracy – dzięki temu nie muszę już siedzieć wieczorami, które poświęcam na swój rozwój i zwykły relaks. 4. Doceniam ludzi W tym miesiącu wyjątkowo zaczęłam doceniać ludzi wokół siebie, ale też i tych, których czasem całkiem przypadkowe słowa czy czyny jakoś na mnie wpływają. Rozpoczęłam swoją wewnętrzną akcję “Doceniam, nie oceniam”, bo dotychczasowy pęd do oceniania wszystkich nie wyszedł mi na dobre. Przyniósł dużo frustracji, rozczarowań, poczucie samotności, a więc nie jest mi już potrzebny. Mam wokół siebie sprawdzonych ludzi, znalazłam też kilka wartościowych postaci w Internecie i choć nasze sytuacje życiowe są wzajemnie nieprzekładalne – dają mi siłę. Doceniam też ludzi spotkanych zupełnie przypadkowo, jak choćby inną mamę, która też z synem czekała na korytarzu komisji ds. orzekania o niepełnosprawności – jej wizerunek, sposób mówienia o chorobie dziecka czy to, że poleciła nam organizację do pomocy wpłynęły na mnie bardzo pozytywnie, choć nasze przypadkowe spotkanie trwało jakieś 10 minut. Doceniam zatem ludzi i doceniam nieprzewidywalność życia, nie spinając się już własnymi oczekiwaniami na dany temat. 5. Ochrzciłam dzieci Wiem, wiem, wiem. Bardzo Was proszę o powstrzymanie się od komentarzy światopoglądowych. Chrzest naszych dzieci był i jest dla mnie bardzo ważny – choć nie jestem religijna, w naszym życiu od kilku miesięcy ten temat gości regularnie i brak chrztu zaczął mi ciążyć. Wiem, że można to skwitować stwierdzeniem “jak trwoga, to do Boga”, ale wierzcie mi, że są sytuacje, w których w głębokim poważaniu ma się to, co mogą powiedzieć inni. Chrzest był też częścią mojego “dealu” z Bogiem – w ten sposób czuję, że dopełniłam swojej części umowy i zrobiło mi się w końcu lżej na sercu. Choć ciężko uwierzyć w cuda, gdy już do nich dojdzie i nieśmiało się o nich komuś szepnie, łatwo dostać łatkę wariata, a w najlepszym razie fantasty. Cóż, w naszym życiu wydarzył się mały cud i nieśmiało liczę na kolejny, który pozwoli mojemu dziecku stanąć na własnych nogach. W międzyczasie oczywiście działam i pracuję nad tym, ale mam wrażenie, że bez “iskry bożej” może być ciężko. Ochrzczenie dzieci pozwoliło nam też dostrzec, że mamy wokół siebie naprawdę sprawdzonych ludzi – rodzinę i przyjaciół, którzy potrafią stanąć na wysokości zadania i dotrzymać nam kroku, gdy trzeba. Był to dzień wyjątkowy dla nas wszystkich i bardzo ważne wydarzenie dla mnie. Niezależnie od tego, jak oceniam Kościół (a oceniam stanowczo nie po Jego myśli), ten obrzęd przejścia dał nam to, czego potrzebowaliśmy w sposób, który był dla nas do przyjęcia. I nie, nie mamy ślubu kościelnego – aż tak grzeczni nie jesteśmy 🙂 [line] Kwiecień obfitował w mnóstwo emocji – od smutku i frustracji po ogromną radość. Ciekawe, co przyniesie maj? A Wam jak minął ten miesiąc? Jeżeli chcecie, podzielcie się w komentarzu. Howgh!
Olga Sipowicz „Kora”. Fot. PAP/CAF/Z. Szwejkowski „Stworzyłam sobie bajkę i tak teraz żyję” – mówi w dokumencie Bartka Konopki „Droga do mistrzostwa” Kora i dodaje: „mimo mrocznych zakrętów, uważam, że moje życie było nieprawdopodobnie ciekawe”. Wokalistka Maanamu odeszła 28 lipca 2018 r. "Od początku mnie zafascynowała. Była dla mnie starszą, ukochaną siostrą. Mądrą, wymagającą, atrakcyjną pod względem intelektualnym i duchowym. Co ważne, czułem się też kochany przez nią. W jakiś sposób się z niej składam. Bardzo ceniłem sobie jej krytykę, była w niej bezwzględna, ale rzetelna" - w rozmowie z PAP wspomina Korę Stanisław Soyka. "Była fantastyczna. Działała na sto procent i wymagała tego od innych, z nią nie było żartów. Muzyka musiała ja inspirować, stymulować. Miała niezwykłą wrażliwość muzyczną, była muzyką, chciała być inspirowana i popychana do przodu, a jak coś w studio nie działało, to potrafiła wyrzucić muzyka z hukiem za drzwi" - zdradził PAP Artur Hajdasz, który grał z Korą dekadę temu. CZYTAJ TAKŻE Nie żyje Kora, liderka zespołu Maanam – pierwsza dama polskiego rocka "Z ogromnym żalem i rozpaczą informujemy, że dziś o na swoim ukochanym Roztoczu w otoczeniu najbliższych osób, ukochanych zwierząt i wspaniałej przyrody zmarła Kora. Wielka artystka, piosenkarka, poetka, malarka. Wyjątkowa kobieta, żona, matka, siostra, babcia, przyjaciółka. Ikona wolności. Zawsze bezkompromisowa w dążeniu do prawdy. Zaangażowana w ruch hipisowski, w działalność pierwszej Solidarności, w budowę demokracji i ruchy kobiece" - rok temu taka informacja od jej męża Kamila Sipowicza zasmuciła muzyczny świat. Dzień później, 29 lipca, odszedł inny znakomity muzyk, Tomasz Stańko. Obok Kory, Janusza Gajosa, Rafała Olbińskiego i Agnieszki Holland był bohaterem dokumentu Bartosza Konopki "Droga do mistrzostwa" z 2016 r. Kora opowiada w nim o swoim trudnym dzieciństwie, pobycie w domu dziecka, rodzicach. "Jako dziecko namiętnie popełniałam samobójstwa, byłam w tym mistrzynią. Nie chciałam żyć. Teraz nauczyłam się adorować życie, każdą jego chwilę w świecie, który sobie sama stworzyłam. Stałam się zachłanna na czas. Mimo mrocznych zakrętów uważam, że moje życie było nieprawdopodobnie ciekawe. Stworzyłam sobie sama bajkę" - mówi w filmie. Wokalistka Maanamu urodziła się 8 czerwca 1951 roku w Krakowie. "Jestem dzieckiem słońca. Moi rodzice byli wschodnimi repatriantami - mama pochodziła ze Lwowa, ojciec z Buczacza. Nie potrafili odnaleźć się w powojennej Polsce. Byliśmy bardzo biedni, w siedem osób mieszkaliśmy w trzydziestometrowej suterenie bez ciepłej wody i prądu" - opowiada w biografii "Kora, Kora. A planety szaleją". Kiedy miała cztery lata, jej mama zachorowała na gruźlicę. Kora trafia do domu dziecka. Spędziła tam pięć lat, w tym czasie zmarł jej ojciec. "Bieda, brak intymności i własnego kąta w naszej klaustrofobicznej suterenie sprawiły, że odkąd pamiętam, uciekałam od tego świata" - pisała o swoim dzieciństwie. W liceum odkryła świat hippisów i jej życie się zmieniło. W Piwnicy pod Baranami poznała Marka Jackowskiego. W 1972 r. urodziła syna Mateusza i z rodziną przeprowadziła się do Warszawy. Najpierw śpiewała z duetem Jackowski-Milo Kurtis, a po odejściu Kurtisa, wraz z Johnem Porterem utworzyli Maanam Elektryczny Prysznic. W 1981 r. ukazała się pierwsza płyta podpisana jako Maanam, już bez Portera. Album nazywał się po prostu "Maanam" i zawierał przeboje "Szare miraże", "Żądza pieniądza" i "Boskie Buenos". Maanam zawładnął publicznością Jarocina, a potem Opola. Do 1984 r. wydali jeszcze trzy płyty. Grali nawet kilkaset koncertów rocznie, z powodzeniem występowali za granicą. CZYTAJ TAKŻE Kora, liderka zespołu Maanam, spoczęła na Wojskowych Powązkach "Nie odnieśliśmy oszałamiającego sukcesu kasowego, ale byliśmy rozpoznawalni. Na słynnym festiwalu w Roskilde występowaliśmy w towarzystwie Simple Minds, Siouxsie And The Banshees, Andreasa Vollenweidera. Poznałam Ninę Hagen. W Turku w Finlandii graliśmy z The Cure i Lloyd Cole and the Commotions. Był taki moment, że w sklepach muzycznych mieliśmy swoją półkę +M jak Maanam+ (...) Wtedy wydawało nam się, że zawojujemy świat. Mieliśmy w sobie wielką siłę" - opowiadała w książkowej biografii. Kora sama przyznała, że nie wytrzymała tempa i presji. Rozwiązała zespół i rozwiodła się. "W zespole działy się niezdrowe rzeczy i te niezdrowe rzeczy zagrażały mojemu zdrowiu psychicznemu. Musiałam się z tego wyłączyć, mam dwójkę wspaniałych dzieci, dla których nie miałam zbyt wiele czasu. Zajęłam się nimi i od razu stało się cudownie" - mówiła magazynowi "Non Stop" w 1988 r. Jednak rok później pojawił się kolejny krążek Maanamu "Się ściemnia". Teledysk do singla "Się ściemnia" był pierwszym regularnie nadawanym przez MTV polskim wideoklipem. Na płycie gościnnie zaśpiewał Stanisław Soyka. "Z Korą poznaliśmy się w 1978 roku, w studio Polskiego Radia w Katowicach. Ja nagrywałem piosenki z filmu +Grease+, w duecie z Anną Jantar, a Kora z Markiem Jackowskim przygotowywali swoje nagrania. Potem, choć każdy szedł swoją drogą, nasze spotkania były coraz częstsze. Nasza współpraca była zazwyczaj towarzysko-kurtuazyjna, ale mogę powiedzieć, że się przyjaźniliśmy" - powiedział PAP Soyka. "To dzięki jej rekomendacji w 1985 r. zainteresował się mną ówczesny amerykański menadżer Maanamu, Bob Lyng. Dzięki Korze podpisałem kontrakt z wytwórnią RCA. To pozwoliło mi spędzić w zachodniej Europie trzy lata, co było niezwykłym doświadczeniem w moim życiu i pozwoliło bardzo dużo się nauczyć. I to doświadczenie jest ściśle związane z Maanamem" - dodał. Maanam wydawał kolejne płyty, które sprzedawały się nawet w 350 tysiącach egzemplarzy ("Róża" z 1994 r.). W 2008 r., po wypadku Marka Jackowskiego, zespół zawiesił działalność. Kora nagrywała płyty solowe, współpracowała z innymi zespołami, Pudelsi, składem 5th Element. Nagrywała piosenki z Stanisławem Soyką, Glacą ze Sweet Noise. Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku w jej zespole na perkusji grał Artur Hajdasz, syn perkusisty Breakout. Muzyk, który grał na bębnach w Pudelsach, Homo Twist i Made In Poland – a teraz przygotowuje solowy album – w rozmowie z PAP wspomina, że z Korą spotykał się na gruncie towarzyskim, bo przyjaźnił się z jej synem Mateuszem. CZYTAJ TAKŻE W Warszawie odsłonięto mural z podobizną Kory "Z Korą próbowaliśmy się spotkać muzycznie wiele razy. Kiedy w końcu się udało, odkryłem, że to była postać nieziemska, najwyższego kalibru. Robiła jedno podejście wokalne i wszyscy byli zachwyceni. Potem nagrywała dwie kolejne mistrzowskie wersje, że trudno było wybrać, która jest lepsza". Bela Komoszyńska z zespołu Sorry Boys zaznacza, że "Kora potrafiła w niezwykły sposób nawiązać wieź z odbiorcą". "Postrzegam muzykę jako bliskie, bardzo osobiste spotkanie twórcy z odbiorcą. Taką bliskość budowała muzyka Maanamu. Spędzałam czas z głosem Kory, słowami, myślami i to były niezwykłe momenty" - powiedziała PAP Komoszyńska, która w tym roku na jednym z koncertów wykonała przebój Maanamu "Kocham cię, kochanie moje". Kora nie tylko śpiewała. Opublikowała tomik poezji (sama uwielbiała meksykańskiego poetę Octavio Paza), występowała w filmach, malowała gipsowe Madonny, była jurorką w telewizyjnym talent show. Wśród swoich muzycznych fascynacji wymieniała The Doors, Boba Dylana, Beatlesów, Rolling Stones, Pink Floyd, Moody Blues, Velvet Underground, Amy Winehouse. Billie Holiday, Edith Piaf, Janis Joplin, PJ Harvey. Wśród polskich wokalistek zwracała uwagę na Ewę Demarczyk i Kasię Nosowską. Ceniła kobiety artystki - Marię Pinińską-Bereś, Alinę Szapocznikow, Magdalenę Abakanowicz, Katarzynę Kozyrę, Małgorzatę Starowieyską. W 2014 r. Kora została odznaczona Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze - Gloria Artis, a dwa lata później została uhonorowana Złotym Fryderykiem za całokształt twórczości. Zmarła w wieku 67 lat, 28 lipca 2018 r. przegrała walkę z nowotworem. W Ney Gallery & Prints w Warszawie do 8 sierpnia można oglądać wystawę zdjęć artystki autorstwa Tadeusza Rolke, Jacka Poremby i Tomasza Sikory. Z kolei na Nowym Świecie w Warszawie można oglądać mural z wizerunkiem Kory. Kamil Sipowicz, w rozmowie z Onetem, zdradził, że trwają prace nad filmem dokumentalnym oraz fabularnym o artystce. Zapowiedział również wydanie wierszy i zapisków Kory oraz trasę koncertową, podczas której zaproszeni artyści będą wykonywali jej piosenki. (PAP) autor: Wojciech Przylipiak wbp/ wj/
Przedwczoraj na warszawskich Powązkach pożegnano Korę - Olgę Jackowską, wokalistkę zespołu Maanam. Kora i ta legendarna grupa koncertowała także w naszym regionie. Tylko kilka razy Maanam wystąpił na Kujawach zachodnich. Za każdym razem koncerty cieszyły się wielkim powodzeniem wśród miłośników polskiego rocka. Aplauz i bisy w hali widowiskowejW 1993 r. zespół był gwiazdą Dni Kruszwicy i grał na niebiletowanej imprezie w amfiteatrze pod Mysią Wieżą. Na koncert przybyły tłumy. Dziewięć lat później, w 2002 r., Maanam przyjechał do Inowrocławia i dał świetny koncert dla blisko trzech tysięcy widzów (bilety w cenie15 i 20 zł!) w hali sportowo-widowiskowej OSiR-u. Ten występ miał szczególny charakter, odbył się 8 marca i dedykowano go paniom. Kora rozpoczęła występ zapowiedzią: „To nieprawda, że czerwone goździki są nieładne. Jest jeden warunek, musi być ich ogromny bukiet i wtedy są prześliczne!”. Wywołało to ogromny aplauz obecnych pań i potem bawiono się blisko dwie godziny, wypraszając na koniec bisy. Dla czterdziestu osób...A pierwszy raz Maanam, mało komu znany grupa, przyjechał do Inowrocławia wiosną 1978 r. Marek Jackowski, John Porter i Kora, których wspierał Maciej Zembaty, wystąpili dla czterdziestu osób, które przyszły tamtego popołudnia do Klubu Międzynarodowej Prasy i Książki przy ul. Jana Kilińskiego (dziś to pomieszczenia Kujawskiego Centrum Kultury i biblioteki miejskiej). Zespół wystąpił w czytelni prasy, na specjalnie na takie okazje montowanej maleńkiej estradce. Widzowie wygodnie siedzieli w klubowych fotelach, słuchając nader dziwnych kompozycji. Kora, podśpiewywała, grała na instrumentach perkusyjnych, na estradce uwijała się na bosaka. Dwa lata później, w czerwcu 1980 r., Maanam z „Boskim Buenos” i „Żądzą pieniądza” zawojował festiwal w Opolu. I od tego czasu datuje się ogromnz popularność zespołu i Kory. Moździerz rozruszał kombatantówSwoją drogą estradka w KMPiK-u była miejscem występów uznanych postaci muzyki i teatru. Organizowano tam też, i to już miało akcencik propagandowy, koncerty dla określonych środowisk. Jeden z nich dedykowano kombatantom Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Byłem tam (jako dziennikarz, nie kombatant), a w fotelach umościł się miejscowy aktyw ZBoWiD-owski. Ze stu chłopa tam siedziało, odświeżonych, w odświętne garnitury i mundury odzianych. Konferansjer co rusz zapowiadał bydgoskie śpiewaczki operowe, które umilały nam czas, choć repertuar miały trudny, słabo żołnierski. ZBoWiD-owcy w sumie byli sztuce przychylni, ale entuzjazm mocno opadał. I wtedy konferansjer pokłonił się po raz kolejny i rzekł: „A teraz z wiązanką pieśni partyzanckich i melodii znad Oki wystąpi solista Marek Moździerz!”. Jak to do nas dotarło, to nowe siły wstąpiły w nasze szeregi i śmiechu było co niemiara, bo nikt nam nie powiedział, że z nazwisk nie godzi się naigrywać. Karierę później pan Moździerz pięknie rozwinął, został profesorem i dziekanem na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, ale wtedy inowrocławscy ZBoWiD-owcy byli mocno zdezorientowani i na widowni przeważała opinia, że to jakiś wesoły kawał z tym wideo. Jak napisać dobre CV?
Była kimś niezwykle ważnym dla mojego pokolenia, a może nawet kilku pokoleń, które jej piosenek, jej śpiewania słuchały z zapartym tchem i ciarami na plecach. Kiedy wychodziła na scenę, planety szalały. Świat się zmieniał, wirował, życie smakowało prawdziwiej. Były w niej energia, mądrość, dystans, kpina, Kora była wielka. Kora miała w sobie pierwiastek geniuszu Pierwszy raz pamiętam ją z Krakowa, gdzie wtedy studiowałam. Już wtedy była jak kolorowy motyl, wolny ptak. Piękna twarz, wielkie, mądre, radosne oczy, długie ciemne włosy. Miała w sobie pierwiastek geniuszu, podobno jej nauczycielka polskiego w elitarnym krakowskim liceum pierwsza się na tym poznała, doceniła wartość jej wypowiedzi i dzięki temu Kora zdała maturę. Tak się plotkowało u nas, na Gołębiej, w Instytucie Filologii Polskiej: Kora była hippiską, piękną kobietą i zaczynała być niezwykłą artystką. Nawet „Chryzantemy złociste” w jej wykonaniu są wielką piosenką o miłości. Jej debiut w Opolu, 1980 r. To było cudne. Wszystko było cudne. Stylizacja taka inna od tego, do czego przyzwyczaiło Opole. Cudna kobieta, szczupła, drobna, pełna erotyki, emanująca erotyką, emocjami. I jej piosenki. Była zapowiedzią zmiany, obietnicą wolności, już nic nie mogło być takie samo – w muzyce, śpiewaniu, na scenie, w życiu. Choć nie wszyscy to wtedy pojęli. Siedziałam przed telewizorem i odebrało mi mowę z zachwytu. Tak, Sierpień się dopiero zbliżał, ale Kora już go przeczuła, zapowiadała. Przecież czytałam i znałam poezję od początku świata, uczyli mnie tego na uniwersytecie, ale może żaden wielki utwór tak mnie nie poruszył jak jej piosenki. Stoję, stoję, Buenos Aires, boskie Buenos. To była zmiana warty, koniec epoki. Inne emocje. Jej głos był niezwykły, przenikający do szpiku kości, jedyny, nie do podrobienia. Jej teksty pełne liryki, zadumy, dystansu do siebie i świata. Czasem była to zabawa słowem, inteligentna, niebanalna. Czasem smutek albo radość, gejzery radości, miłości życia, świata. Oraz brzmienie Maanamu, rozpoznawalne po pierwszym dźwięku. Pomogła przetrwać stan wojenny Myślę, że pomogła mnie i wielu moim przyjaciołom przetrwać stan wojenny i nie stracić nadziei. Zostać w Polsce i wierzyć, że mrok nie może trwać wiecznie. Że paranoja jest goła. Ona, jej śpiewanie – były obietnicą lepszych czasów. Jej „Nocny patrol”. Jej erotyczny, zmysłowy głos. Pamiętam koncert Maanamu w hali Waltera w Rzeszowie. Był rok 1983, może 84. To był krzyk protestu wobec rzeczywistości. Sala rozumiała każde jej słowo, chwytała myśl, odpowiadała na emocje. Faceci brali dziewczyny na ramiona, Kora szalała na scenie, świat się kręcił. Emocje sięgały gwiazd. Wyszłam z tego koncertu pełna dobrych myśli i optymizmu w sercu. Jej muzycy walili w system, trafiali do paru pokoleń młodych ludzi, dla których słowo „wolność” miało prawdziwą wartość i smak. Kora pokazywała, że warto inaczej żyć, że trzeba walczyć o godne życie. Ona nie mówiła o tym wprost, ale wszystkie jej teksty były do bólu przeniknięte umiłowaniem wolności. Śpiewała prosto i pięknie Te teksty, teksty jej piosenek, są proste i oczywiste. Jest w nich tyle miłości; o miłości Kora pisała najpiękniej i wcale nie patetycznie. Prostymi słowami. Kocham cię, kochanie moje. Kocham cię, a kochanie moje – to rozstania i powroty. Polana w leśnym gąszczu schowana. I leżę, leżę przy twym boku, godzina mija za godziną... Oddaję ci serce, oddaję ci ciało. I nagle dzwony dzwonią i ciało mi płonie, tak... Czy można prościej, piękniej, prawdziwiej pisać o miłości? Przemycała w swych piosenkach nawet treści, które były zakazane, tak jak się to wtedy robiło. O wszystkim pisała pięknie, o cykadach na Cykladach na przykład. Milo Kurtis wspomina, że pojechała do domu jego ojca na Cykladach właśnie. Pokochała Grecję, tak bardzo wtedy różną i daleką od Polski. Dobrze mi, ach, jak dobrze mi – pisała. Słońce rozpala nagie ciała. Jem słodkie, słodkie winogrona. W nocy gwiazdy spadają. A dyskoteka gra. Zawsze, gdy jestem w Grecji, myślę słowami tego utworu Kory i nucę go sobie w myślach, i nie tylko. Czy ktoś napisał piękniej? O Grecji, o miłości, o urodzie świata. Czy ktoś napisał o tym prościej? Była nie do podrobienia Potem śledziłam każdy jej sukces na liście przebojów Trójki, właściwie każdy tydzień, a na pewno każdy miesiąc przynosiły nowe, wspaniałe utwory. Zawsze były na szczytach listy, zawsze. Były przebojami. Cudowna była ta Polska, która rozumiała Korę. A ona była zawsze piękna. Tak piękna, że mężczyźni wstrzymywali na jej widok dech. A kobiety chciały być jak ona. Ale Kora była nie do podrobienia. Wszystko w niej było przeciwieństwem sztampy. Cokolwiek włożyła na siebie, to była genialna stylizacja. Miała wyczucie piękna i stylu jak mało kto. Była gwiazdą, zawsze. Była poetką rocka. Kochała świat i zwierzęta; kiedyś zginął jej kot syjamski, a ona robiła wszystko, wszystko, żeby go odnaleźć. Są takie zdjęcia, na których głaszcze swoje psy. Z czułością. A kiedy policja wtargnęła do jej domu, szukając narkotyków? Jakoś nikt dziś o tym nie wspomina. Słucham jej piosenek i każda jest piękna. Mówiliśmy, mówimy jej tekstami w czułych chwilach, w najintymniejszych momentach. Będziemy jeszcze długo mówić. Ja będę. Czytaj więcej: Zmarła Kora, wokalistka legendarnej grupy Maanam
Występem na festiwalu opolskim w czerwcu 1980 r., który transmitowała dla milionów telewizja, zrobiła tyle samo w kulturze polskiej, ile kilka miesięcy później Solidarność w życiu politycznym i społecznym Polski: rozsadziła komunizm od środka. Nagrana pod koniec wakacji 1980 r. debiutancka płyta „Maanam" rozpoczęła falę polskiego rocka z Perfectem, TSA, Lady Pank i Republiką. Artystka i inteligentka Wcześniej była w Krakowie jedną z pierwszych hipisek, razem z Ryszardem „Psem" Terleckim (dzisiejszym przewodniczącym Klubu PiS). Ich drogi się rozeszły. Ze swoją grupą zamieszkiwała w 1975 r. jaskinie pierwszych chrześcijan w Grecji. Od czasu występu w Opolu emanowała i prowokowała punkowym wizerunkiem. Podczas sierpniowych strajków śpiewała z Maanamem w fabryce traktorów w Ursusie. Dla nastoletnich fanów rocka była piosenkarką, celebrytką, bohaterką skandali, może jeszcze poetką rocka – a przecież na jej biografię złożyła się cała tradycja polskiej kultury XX wieku z Galicją i Krakowem w tle. Jej mama pochodziła ze Stanisławowa, a mieszkała we Lwowie. Tata był komendantem policji w Buczaczu, cudem uciekł NKWD. Oboje mówili z charakterystycznym zaśpiewem. Zadziornej rockowej wokalistce dało to znajomość szlagierów międzywojnia. Zaśpiewała je kilkanaście lat temu na solowej płycie „Kora Ola Ola!": przedwojenne tanga, piosenki Mieczysława Fogga, Jerzego Petersburskiego, Wandy Warskiej. Ale już przecież na drugiej płycie Maanamu „O!" wykonała przebój Kiepury „Ninon". Mało kto wiedział, o co chodzi. Klimat przedwojnia miała „Luciola". Z całą mocą podkreślała swój inteligencki i intelektualny status. Wychowała się na mitach greckich opisanych przez Parandowskiego – stąd jej pseudonim artystyczny. Grecka Kora, Persefona, a w Rzymie Prozerpina – przedstawiana była jako groźna, zasiadająca u boku męża Hadesa władczyni podziemi z pochodnią lub makiem w ręku. I była groźna, stanowcza. Potrafiła zmiażdżyć choćby spojrzeniem. Nieobca była jej opera. Przypominała, że już jako ośmioletnia dziewczynka widziała „Otella". Wiele dało jej obcowanie z kabaretem Piwnica pod Baranami, gdzie poznała Piotra Skrzyneckiego i Krystynę Zachwatowicz. Dojrzewała artystycznie na spektaklach Starego Teatru, Tadeusza Kantora, Krystiana Lupy, na performance'ach Jerzego Beresia. Marka Jackowskiego poznała po koncercie jego zespołu Vox Gentis. Wzięli ślub w 1971 r. Zanim założyli Maanam, Jackowski grał w Anawie Marka Grechuty i tworzył Osjan odkrywający dla Polaków muzykę etniczną. Była poetką również dlatego, że nieustannie pochłaniała książki. „Boskie Buenos" było cytatem z Cortazara. Nie przez przypadek pierwszy przebój Maanamu zatytułowany był „Hamlet". Na rok przed Noblem dla Wisławy Szymborskiej zaśpiewała jej wiersz „Nic dwa razy". Obcowała ze środowiskiem filozofów, psychologów – pracowała również jako psychoterapeutka, kochała ciągłe dysputy o buddyzmie. Do tego dochodziła fascynacja Grecją i Indiami. Trudne dzieciństwo Tak budowała swoją nową tożsamość jako osoba silnie naznaczona trudnym dzieciństwem. Od czwartego roku życia wychowywała się z powodu problemów materialnych rodziny – w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice. Na całe życie uwrażliwiło ją to na hipokryzję i okrucieństwo ludzi Kościoła – także ze względu na przemoc, jaka ją spotkała, i doświadczenie pedofilii, co ujawniła dekadę temu. Gdy się z nią rozmawiało, czuć było wielki żal do ludzi Kościoła za to, co robią i jacy bywają: nietolerancyjni, zamknięci. Jednocześnie wskazywała wśród swoich przewodników życiowych Jezusa. A i Sokratesa. Właśnie w domu dziecka występowała po raz pierwszy. Grała w jasełkach obsadzona w roli Czarnej Kredki, a więc czarnego charakteru. – Występowałam jako ta, która niosła Jezusowi gwoździe do ukrzyżowania – mówiła mi, kreśląc trudne relacje z zakonnicami. Podkreślała, że jej odwaga brała się z poczucia tymczasowości. Dlatego w PRL czuła się wolna duchem. W pierwszych koncertach Maanamu jej i Jackowskiemu towarzyszył Milo Kurtis z powojennej greckiej emigracji. Ale przełomowe było spotkanie z Johnem Porterem, który przez przypadek wylądował w Warszawie i inspirował muzyczne środowisko. Żyła muzyką, ale nie było dla niej żadnej stawki, bo nie przeszła ministerialnego egzaminu. Za występ pobierała gażę technicznego – 400 zł, równowartość czterech flaszek wódki. Prawdziwy punk Maanam dawał młodym fanom wyzwolenie z szarości PRL, co opisywały „Szare miraże", ale kulisy małżeńskiego życia Jackowskich przypominały piekło. Tułali się z dwójką dzieci i żyli na walizkach. Po koncertach trafiali na tak zwany dołek, gdzie późną nocą bawili się nie tylko muzycy Lady Pank, TSA, Oddziału Zamkniętego, ale także cinkciarze, tajniacy, prostytutki. Przed blokiem, gdzie mieszkała, stały tabuny fanów. – Pisali na ścianach słowa uwielbienia, a ja tłoczyłam się z dwójką dzieci w kilkudziesięciometrowym mieszkanku na parterze – opowiadała mi. – W końcu dozorczyni przypięła pinezkami kartony do ściany i podpisała: „Tu pisać do pani Kory". Wcześniej było jeszcze gorzej. Przecież pod koniec lat 70. mieszkaliśmy z dwójką dzieci w squacie. To był prawdziwy punk! W orwellowskim 1984 roku Kora śpiewała „Kreona" o polskiej Antygonie i Wojciechu Jaruzelskim, a Maanam odmówił udziału w koncercie, którego gośćmi byli wszyscy pierwsi sekretarze krajów RWPG. Grupa została objęta zakazem występów i obecności na antenie. A jednocześnie wydawała płyty na Zachodzie i zapełniała sale w Niemczech i Holandii. Na emigrację się nie zdecydowała. – Graliśmy też na wielkim festiwalu Roskilde – mówiła mi. – Mieliśmy fankluby, występowaliśmy w najlepszych salach i produkcjach telewizyjnych. Te wyjazdy przywracały nam poczucie godności, bo w Polsce nie było nic i nic oficjalnie nie można było kupić. Nawet pieluszek dla dzieci! W końcu padła propozycja, żebyśmy zostali w Niemczech. Za późno. Byliśmy totalnie zmęczeni. Koncertowanie było jak dragi. Wyniszczało nas. Nie umieliśmy wypoczywać. Trzeba było zawiesić działalność. Gdyby nie dzieci i konieczność zajęcia się nimi, a potem wsparcie Kamila Sipowicza, chyba bym umarła ze zmęczenia na scenie. Rozpad Maanamu Powróciła z Maanamem na początku lat 90., gdy uporządkowała sprawy zespołu, w tym wydawnicze, w czym pomógł właśnie życiowy partner Kamil Sipowicz, filozof, poeta. Firma Kamiling Co wydała przełomowy album „Derwisz i Anioł", a wysublimowana „Róża" z 1994 r. rozeszła się w ponad 350 tys. egzemplarzy. – Te dwie płyty przyczyniły się do mojego skoku materialnego – mówiła z poczuciem stabilizacji. Poznaliśmy inną Korę. Jej wewnętrzne sprzeczności i bogactwo wyrażało się w tym, że była perfekcyjną punkową damą oraz krakowianką na warszawskich salonach. Stała się gwiazdą plenerowych koncertów. Ale gdy Marek Jackowski wyprowadził się do Włoch, zbliżał się nieuchronny koniec wielkiego zespołu. Przez długie lata jego fenomen polegał na tym, że liderzy drażnili się – Kora mówiła, że małżeństwo, a potem muzyczne partnerstwo przypominało sytuację „psa w kurniku" – a jednocześnie tworzyli jak nikt inny. Ona pisała najpierw wiersze, o on potem wydobywał z nich muzykę. On był spokojny, wyciszony, odzywała się w nim natura wykształcona w ciszy mazurskich jezior i lasów, a ona dynamiczna, nawet bezwzględna, wymagająca. Chciała zmian, od muzyków żądała odpowiedniego wyglądu. I na tym tle Maanam rozpadał się. Początek końca nastąpił, gdy liderzy pozbyli się muzyków towarzyszących im od płytowego debiutu. – Świat się zmienia, ja się zmieniam – mówiła mi Kora. – Chciałabym mieć znowu punkowy nastrój, ale czasy, gdy jeździliśmy po Polsce dla sławy, chwały, prawie za darmo – należą do przeszłości. Bliżej Kresów Temperament Kory widzieliśmy w talent show „Must Be the Music", gdy piorunującym spojrzeniem jurorki zniszczyła młodego człowieka, kiedy powiedział, że „Oprócz błękitnego nieba" to hit Golden Life, a nie Maanamu. Dała znać o sobie Kora, której w mitologii dziećmi były Erynie. W perypetiach artystki wyrażały się też problemy naszego życia społecznego. Korę przesłuchiwała policja, gdy na adres jej willi przyszła przesyłka z trawką zaadresowana na... psa gwiazdy i Kamila. Gdyby nie status artystki, afera „z psem Kory" skończyłaby się źle. Podobnie mogło być, gdy domagała się dla siebie i innych drogiego lekarstwa na nowotwór. Wydawało się, że wszystko wraca do normy. Mieszkała na Roztoczu, blisko Kresów, a więc miejsca urodzin rodziców. Zilustrowała książkę Kamila o ich zwierzakach. – Najlepiej się czuję, gdy jestem z moją rodziną, w słońcu, kiedy patrzę na świat, gdy słucham muzyki. I gdy maluję. To jest dla mnie bezcenne. W lutym nagrała z Glacą piosenkę „Człowiek". Przypomniała w niej swój wiersz „Krakowski spleen" i refren: „Czekam na wiatr, co rozgoni/ciemne skłębione zasłony./Stanę wtedy na raz/ze słońcem twarzą w twarz". Ciemne, skłębione zasłony nie dały się rozgonić. Teraz zdamy sobie do końca sprawę, jak bezcenna była dla nas twórczość i osobowość Kory oraz Maanamu.
śpiewała w nim kora